33 procentowa skuteczność w rzutach za dwa, co czwarty trafiony z dystansu, 26 zbiórek przy 44 przeciwnika i zaledwie 12 asyst w całym meczu. Oto przyczyny porażki 74:77 koszykarzy PGE Turów z Treflem Sopot. Według słów trenera Miodraga Rajkovicia nie tylko to zawiniło. Wśród przyczyn trzeba szukać dziwnie sztywnej postawy PLK. Otóż władze związku nie zgodziły się przełożyć meczu mimo, iż czarnozieloni zaledwie dwa dni wcześniej wrócili z meczu w ramach Zjednoczonej ligi VTB. Zasłaniali się przepisami, od których przecież wcześniej robili odstępstwa.
Spotkanie od samego początku nie układało się czarnozielonym. Goście wygrali piłkę, szybko skutecznie rozegrali piłkę i wyszli najpierw na dwu, a wkrótce potem na czteropunktowe prowadzenie 0:4. Na pierwsze trafienie Turowa, którego autorem był Filip Dylewicz, trzeba było czekać prawie dwie minuty. W połowie kwarty gospodarze wyrównali po rzucie Karolaka a potem wyszli nawet na prowadzenie, które po dobitce Prince’a wynosiło cztery oczka (15:11). Niestety gracze Turowa szybko stracili koncentrację, a po błędzie Karolaka, Trefl zaczął doganiać gospodarzy. W tym momencie pechowiec został zdjęty z boiska a cała hala miała okazję oglądać, jak wygląda furia w wykonaniu serbskiego trenera. Sopocianie wygrali pierwszą odsłonę 23:24 i stało się jasne, że to spotkanie nie będzie powtórką z dwóch poprzednich, wygranych przez zgorzelczan.
Do piątej minuty drugiej kwarty spotkanie odbywało się według schematu „rzut za rzut”. Do wrzenia kibiców doprowadziła sytuacja, kiedy przy stanie 29:30 John Prince zablokował rzut z dystansu Vasiliauskasa. Sędzia to zakwalifikował jako faul. Oburzony Amerykanin dał się ponieść emocjom, co zostało skwapliwie wykorzystane. Ten sam sędzia podyktował przeciw P.J. drugi faul, tym razem techniczny. W ten prosty sposób praktycznie wyeliminował z gry lidera Turowa, bo ten miał już na koncie cztery przewinienia. Gościom natomiast dał okazję na odskoczenie od przeciwnika, gdyż łącznie Trefl otrzymał pięć szans z rzutów wolnych. Przyjezdni wykorzystali ją w stu procentach i było 29:35. W końcówce kwarty gospodarze nie pozbierali się po szoku. Na przerwę rywale schodzili z wypracowaną przez sędziów przewagą pięciu oczek dla Trefla (38:43). Wynik tej ćwiartki to 15:19.
Początek trzeciej kwarty dał kibicom Turowa nadzieje na zwycięstwo. Po czterech szybkich akcjach Chylińskiego i Dylewicza nie dość, że gospodarze odrobili straty, to wyszli na trzypunktowe prowadzenie 49:45. Na trzy minuty przed końcem tej ćwiartki różnica wynosiła nawet 8 oczek (55:47), ale potem nastąpił dwuminutowy przestój miejscowych. Trefl nie tracił na skuteczności w ataku, wskutek czego zniwelował różnicę do trzech oczek (65:62).
Kompletną klęską była postawa Turowa w ostatniej części meczu. Nie trafiali absolutnie niczego pomimo, iż często mogli oddawać rzuty z czystych pozycji. Dowodem impotencji rzutowej niech będzie fakt, że pierwsze trafienie zaliczyli dopiero po blisko sześciu minutach gry! Rzut Jaramaza z dystansu jeszcze dał gospodarzom prowadzenie 68:66. Po trafieniu Damiana Kuliga wicemistrzowie Polski byli jeszcze bliżej zwycięstwa, ale potem środkowy Turowa spudłował, co znowu wykorzystali gracze Trefla. W decydującym momencie Simas Buterlevicius wykorzystał oba rzuty wolne. Turów mógł doprowadzić do rozgrywki ale Tony Taylor spudłował za trzy i było po meczu. Jutro porównanie statystyk i pomeczowe wypowiedzi trenerów i zawodników.
Janusz Grzeszczuk
Fot.: M@te ,GRE
PGE Turów Zgorzelec - Trefl Sopot 74:77 (23:24, 15:19, 27:19, 9:15)
PGE Turów: Kulig 16, Jaramaz 11, Prince 11, Dylewicz 9, Zigeranović 9, Chyliński 8, Taylor 5, Karolak 3, Krestinin 2.
Trefl: Waczyński 24, Vasiliauskas 11, Jeter 11, Buterlevicius 8, Leończyk 8, Majstorović 8, Gadri-Nicholson 4, Michalak 2, Stefański 1, Jaśkiewicz 0, Brembly 0.
EUR
USD
CHF
GBP
CZK
