Koszykarze PGE Turów przegrali na własnym parkiecie z Anwilem Włocławek 83:90. Mecz dał odpowiedź na pytanie, dlaczego Anwil walczy o prymat przed play-offami a Turów ma coraz słabsze szanse na występy w tej elitarnej części sezonu.
Falstart w pierwszej połowie
Gra Turowa od samego początku wyglądała źle. Anwil narzucił gospodarzom tempo i warunki gry. Większość punktów zdobywał po akcjach podkoszowych. Różnicę zrobiły także rzuty dystansowe. Dwa razy trafił zza linii 6,75 m Nemanja Jaramaz a raz Paweł Leończyk. W połowie tej ćwiartki goście prowadzili nawet 11 oczkami. Po serii 0:6 było 6:17. Dla Turowa po trójce zdobyli Brandon Brown i Michał Michalak. To głównie dzięki nim po pierwszych 10 minutach przewaga przyjezdnych spadła do 5 oczek (19:24). Druga odsłona także toczyła się pod dyktando Anwilu. Ton grze nadawała para podkoszowych Sobin – Leończyk, która w ciągu 20 minut łącznie zdobyła 25 punktów. Jakże blado na ich tle wypadli środkowi Turowa. Kirk Archibeque zdobył zaledwie 4 oczka, zaś Uros Nikolić nie trafił nic. Na parkiecie gospodarzy robił, co mógł Michał Michalak, chociaż i jego zdobycze w tym okresie gry były – jak na niego – mało imponujące. Był autorem 9 oczek, czym wyróżniał się na tle kolegów z zespołu. Na przerwę drużyny schodziły przy stanie 37:45. Różnica – wydawało się – była wciąż do odrobienia.
Nadzieje w trzeciej kwarcie
Nadzieje kibiców ożyły z początkiem trzeciej odsłony. Gospodarze zaliczyli serię 8:0, czym zrównali się z przyjezdnymi (45:45). Entuzjazm, jaki wybuchł na trybunach szybko uciszył Nemanja Jaramaz trafiając z dystansu. Anwil prowadzenia nie oddał ani do końca tej ćwiartki, ani zresztą do końca meczu. Turów co prawda wygrał tę odsłonę 21:13, ale starania zgorzelczan dały jedynie kolejny, krótki remis 58:58. Dwucyfrowe zdobycze dla Turowa miało tylko dwóch graczy: Michalak (16) i Tweety Carter (10). W drużynie przeciwnej było ich trzech: Sobin (15), Jaramaz i Leończyk (12).
Rozczarowujące trzy minuty
Losy meczu ważyły się przez dłuższy czas ostatniej kwarty. Bywały momenty, że gospodarze zbliżali się na jeden punkt do rywali. Wtedy trener Milicić prosił o przerwę. Kilka uwag powodowało, że jego gracze szybko trafiali do kosza i odjeżdżali gospodarzom z wynikiem. Decydujący cios gospodarzom zadał na niespełna trzy minuty przed końcem meczu Toney McCray. Jego trójka wpadła wtedy, gdy miejscowym nie wyszło kilka akcji pod rząd. Widać było, że to był ten moment, kiedy zgasła w nich nadzieja na sukces. Kiedy chwilę potem swoją trójkę dołożył Leończyk i stan spotkania brzmiał 82:73 stało się oczywiste, że już jest po meczu. Końcowe sekundy to faule popełniane przez obie strony z tym, że lepiej na nich wychodzili włocławianie. Po rzutach wolnych Turowa odzyskiwali piłkę i zdobywali kolejne punkty z kontrataków. Anwil wygrał tę odsłonę aż siedmioma punktami (25:32), co przełożyło się na wynik końcowy (83:90). Wracając do skuteczności graczy podkoszowych dodajmy, że w sobotnim meczu para Sobin – Leończyk zdobyła 34 punktów, podczas gdy Archibeque – Nikolić zaledwie 12, trafiając 2 na 8 rzutów z gry. A mieli być najskuteczniejszymi w lidze w tym sezonie.
Milicić – wyciągnęliśmy wnioski
Dlaczego Turów kolejny raz przegrał na swoim terenie? Naszym zdaniem odpowiedzią są słowa trener Anwilu Igora Milicicia, który stwierdził na pomeczowej konferencji: „Po tym, jak Turów wysoko wygrał trzecią kwartę, my wyciągnęliśmy z niej wnioski i dostosowaliśmy naszą taktykę do gry Turowa”. Jakie to proste: dostosować się do przeciwnika. Wielka szkoda, że sztuki tej najwyraźniej nie opanował trener Turowa Mathias Fischer. Co zaś z graczami? Można ich podzielić na trzy grupy. Pierwsza to ci, którzy widząc już zbliżający się koniec sezonu i uciekające szanse Turowa na występy w play-off, pragną pokazać się menedżerom z jak najlepszej strony. Druga to tacy, którzy także ambitnie walczą na boisku ale są za słabi, aby liczyć na lukratywne kontrakty. Wyników ani minut na parkiecie nie mają zbyt wiele, ale przynajmniej walczą. Trzecia grupa to ci, którzy nieustannie „grzeją ławkę” i jest im wszystko jedno. Oni także są już myślami w następnym sezonie z nadzieją, że znajdzie się w ogóle jakiś klub, który ich przytuli i da coś zarobić.
Jak wygrać z silniejszymi?
No i jest trener który wie, że przed jego zespołem już tylko pięć spotkań. Rywalami będą kolejno: BC Stelmet Zielona Góra, AZS Koszalin, Stal Ostrów, Rosa Radom oraz toruńskie Twarde Pierniki. Niedawno Mathias Fischer mówił, że aby zagrać w play-off, trzeba wszystkie mecze wygrać. Czy jego zespół potrafi tego dokonać, gdy trzeba się zmierzyć z takimi przeciwnikami? Czy on będzie potrafił przekonać graczy do słuszności swoich założeń meczowych?
Janusz Grzeszczuk
Foto: GRE
PGE Turów: Michalak (20), Carter (17), Jackson (12), Bochno (11), Ikovlev (6), Nikolić (6), Archibeque (6), Brown (5), Gospodarek (0).