Nadspodziewanie łatwo przyszło koszykarzom PGE Turów zwycięstwo nad Anwilem Włocławek (74:63). Wszyscy świeżo mieli w pamięci, jak kilka dni temu rywale zgorzelczan odprawili z Hali Mistrzów graczy Stelmetu Zielona Góra z kwitkiem. Lubuszanie natomiast to przecież zespół, który na przestrzeni miesiąca dwa razy pokonał czarnozielonych.
Pierwsza kwarta nie zapowiadała łatwej przeprawy. Anwil stawiał twardy opór a po czterech minutach gry duet Hajrić – Szubarga dał mu prowadzenie 4:8. Od tej pory gospodarze przyspieszyli i ich para Zigeranović – Robinson, wsparta pojedynczymi trafieniami reszty zespołu, po pierwszych 10 minutach wyprowadziła Turów na prowadzenie 17:14.
Ta skromna zaliczka, zwolna zaczęła się powiększać w drugiej kwarcie. Przy niezłej skuteczności rzutowej gospodarzy za dwa i znacznie gorszej w tym samym elemencie gry przyjezdnych, po dwóch minutach Turów prowadził już 24:14. Po kolejnych czterech przewaga wzrosła do 13 oczek (29:13). Było to efektem niezwykle szybkiego, agresywnego ataku, bardzo twardej obrony i zespołowej gry. O zaciętości niech świadczy fakt, że w ferworze gry doszło do nieprzyjemnego zderzenia. W walce o piłkę głowami zderzyli się zgorzelczanin Russel Robinson i włocławianin Krzysztof Szubarga. Pierwszy z nich miał rozciętą skórę na czole i kapitan Anwil pęknięty łuk brwiowy. Warto podkreślić, że w tej części gospodarze spotkania zaliczyli aż 12 asyst przy zaledwie 3 przeciwnika. To w tej kwarcie Turów miał wspaniałą serię 11:0. Na przerwę zespoły schodziły przy stanie 33:25, bo miejscowi wygrali ją 16:11. Różnica zmalała z kilkunastu punktów do kilku wskutek kilku celnych rzutów Marcusa Ginyarda.
W trzeciej części spotkania PGE Turów dalej budował swoją przewagę. Było to przyjemną odmianą w stosunku do wielu wcześniejszych meczów, kiedy podopieczni trenera Rajkovicia sprawiali wrażenie, że chcę tę fazę rywalizacji przedrzemać. Tym razem było zupełnie inaczej: skutecznie atakowali kosz przeciwnika nie dopuszczając go do swojego. Po sześciu minutach tej kwarty ich przewaga wynosiła 16 oczek (52:36), a po kolejnej minucie sekundach wzrosnąć do 20 punktów, (59:39) po trzech odsłonach wzrosła aż do 22 punktów (61:39). To było najwyższe prowadzenie Turowa podczas całego spotkania. Tę kwartę zgorzelczanie wygrali 28:14 i to było kluczowym dla ostatecznego wyniku momentem.
Ostatnie dziesięć minut meczu było benefisem Krzysztofa Szubargi, który najwyraźniej sfrustrowany postawą kolegów, samotnie ruszył do ataku. Wystarczy powiedzieć, że tylko w tej kwarcie zdobył aż 12 punktów. Nikt nie miał wątpliwości, że gdyby nie kapitan Anwilu, przyjezdni wyjechaliby ze Zgorzelca ze znikomym dorobkiem. Pomimo dramatycznego pościgu włocławian zawodnicy Turowa nie za bardzo się forsując kontrolowali przebieg meczu. I chociaż przegrali tę kwartę 13:24, to cały mecz wygrali 74:63.
Wygrana PGE Turów jest wynikiem świetnej postawy całej drużyny, jej zespołowej gry. Na uwagę zasługuje fakt, że czarnozieloni mieli aż 21 asyst przy zaledwie 6 Anwilu. Zgorzelczanie górowali także nad przyjezdnymi w ilości zbiórek 35/28. Najskuteczniejszym zawodnikiem Turowa znowu był Ivan Opacak (15 pkt), lecz dwucyfrową granice zdobyczy miało jeszcze trzech innych graczy: Robinson, Chyliński i Zigeranović. Jak już wspomnieliśmy, absolutnym liderem był Krzysztof Szubarga, który ma prawo powiedzieć: Anwil to ja.
Na trzy mecze przed fazą „szóstek” PGE Turów jest samotnym liderem tabeli. W najbliższy wtorek 9 kwietnia o godz. 18.15 spotka się z Asseco Prokom Gdynia.
Janusz Grzeszczuk
Fot: M@te, GRE
PGE Turów Zgorzelec – Anwil Włocławek: 74:63 [17:14, 16:11, 28:14, 13:24]
PGE Turów: Cel: 2 pkt, Kulig: 3 pkt, Chyliński: 10 pkt, Robinson: 14 pkt, Stelmach: 8 pkt, Micić: 6 pkt, Jackson: 2 pkt, Opacak: 15 pkt, Aleksić: 0 pkt, Zigeranović: 14 pkt.
Anwil: Hajrić: 6 pkt, Vasojević: 6 pkt, Szubarga: 20 pkt, Ginyard: 16 pkt, Frasunkiewicz: 4 pkt, Jovanivić: 6 pkt, Weeden: 0 pkt, Sokołowski: 0 pkt, Bartosz: 5 pkt, Boykin: 0 pkt.