Szkoda, że za bardzo wysoko wygrane mecze PLK nie przyznaje trzech punktów. Za wygraną PGE Turów z Asseco Gdynia 88:61 zgorzelecka druzyna bez wątpienia właśnie tyle powinna dostać. Co prawda zespół z Wybrzeża ma spore kłopoty kadrowe, ale – jak powiedział kapitan czarnozielonych Michał Chyliński – pod żadnym pozorem przeciwnika nie lekceważyli. Powodem była np. niedawna wygrana gdynian z silnym Anwilem.
O meczu można powtórzyć za Andrzejem Adamkiem - trenerem Asseco Prokom Gdynia, że był bez historii, bo Turów od początku narzucił przeciwnikowi swój styl gry. Dość powiedzieć, że pierwsze punkty zdobył Russell Robinson już po 20 sekundach gry po efektownym przechwycie, a właściwie wyrwaniu piłki z rąk Roszyka. Po kolejnych dwóch minutach było już 12:0 dla miejscowych. Wirtuozem gry w zespole Turowa był w tej kwarcie Aaron Cel, autor 7 punktów zdobytych w bardzo efektownym stylu. Po pierwszych 10 minutach gospodarze prowadzili już 23:13.
Okazało się, że to była dopiero przygrywka do drugiej odsłony. W niej królem parkietu okazał się Damian Kulig, który dla swojej drużyny zdobył 10 oczek. W zespole Miodraga Rajkovicia poza Djordje Miciciem oraz Piotrem Stelmachem punktowali pozostali zawodnicy, jacy pokazywali się na boisku. Asseco, które przyjechało z krótką ławką, bo w liczbie dziesięciu graczy, nie nadążało za gospodarzami. Ci bardzo agresywnie broniąc swojego kosza zezwolili im w całej pierwszej połowie zdobyć zaledwie 29 punktów. Turów wygrał tę kwartę 26:16 i w spotkaniu prowadził już 49:29.
Trzecia kwarta rozgrywana była już w nieco wolniejszym tempie, lecz z rosnącą przewagą Turowa. Wystarczy powiedzieć, że w trzeciej minucie tej części meczu gospodarze prowadzili już 30 oczkami (66:36). Właściwie od tej pory różnica punktowa nieustannie oscylowała wokół tej liczby, choć mogła być znacznie wyższa. W niektórych momentach można było odnieść wrażenie, że gospodarze nieco zmanierowani miażdżącą przewagą zaczynają grać nieco nonszalancko. Skutkiem były spudłowane rzuty wykonywane z otwartych pozycji. Ostatecznie trzecią kwartę PGE Turów wygrał 22:13, lecz ostatnią przegrał 17:19. Dla kronikarskiego porządku trzeba dodać, że w końcówce na ponad 6 minut trener wpuścił na boisko Roberta Lewandowskiego, który zdążył zdobyć 2 punkty oraz Wojciecha Leszczyńskiego. Ten młody gracz broniąc jak lew swojego kosza zdążył w tym samym czasie złapać … cztery przewinienia. Czarnozieloni mając co prawda jeden mecz więcej, niż reszta zespołów, prowadzi w tabeli aż 4 punktami. To sytuacja dająca nadzieję na utrzymanie tej pozycji przed fazą play-off.
Siłą PGE Turowa była zespołowa gra. Aż 5 graczy zanotowało zdobycze powyżej 10 punktów. Najwięcej, bo po 13 oczek mieli wspólnie Aaron Cel i Damian Kulig. Teraz przed zespołem ze Zgorzelca kilka dni odpoczynku przeplatanego treningami. Następny mecz, jeden z ostatnich w fazie „szóstek” rozegrają sobotę 13 kwietnia w Słupsku z Czarnymi.
Janusz Grzeszczuk
Fot.: GRE
PGE Turów Zgorzelec – Asseco Prokom Gdynia 88:61 [23:13, 26:16, 22:13, 17:19].
PGE Turów: Cel 13 pkt, Kulig 13 pkt, Chyliński 12 pkt, Jackson 12 pkt, Opacak 10 pkt, Zigeranović 9 pkt, Aleksić 7 pkt, Robinson 5 pkt, Micić 5 pkt, Lewandowski 2 pkt, Stelmach 0 pkt, Leszczyński 0 pkt.
Asseco Prokom: Szczotka 12 pkt, Mahalbasić 12 pkt, Śnieg 10 pkt, Ponitka 9 pkt, Zamojski 6 pkt, Witka 5 pkt, Pamuła 5 pkt, Roszyk 2 pkt, Nitsche 0 pkt.